Od 4 do 14 czerwca w ruinach szczycieńskiego zamku odbywał się Plener Rzeźby Tradycyjnej połączony z zajęciami warsztatowymi dla młodzieży. Efekt kilkudniowych zmagań z dłutem profesjonalistów i amatorów możemy obecnie oglądać na zamkowym dziedzińcu.

Wyczarowane dłutem

OBOLAŁE NADGARSTKI

Zawodowcy, Mieczysław Wojtkowski z Olsztyna, Jan Pawłowski z Włodawy i Jan Lewicki z Gardyn oraz szczycieński artysta Michał Grzymysławski pracowali nad rzeźbami ponadnaturalnej wielkości, zaś amatorzy nad znacznie mniejszymi dziełami o pamiątkowym charakterze. Pomagali także profesjonalistom przy głównych plenerowych dziełach. A było przy czym pracować, gdyż rzeźby powstawały z wielkich topolowych bali o wysokości przekraczającej 3 metry i o ponad 4 tonowym ciężarze. Choć rzeźbienie to raczej męska robota, co ciekawe, w warsztatach wzięły udział głównie dziewczyny z miejscowych gimnazjów i szkół średnich. Wśród nich Marcelina Glinkowska i jej koleżanki Daria Grudzińska oraz Sylwia Chorąży. Wszystkie uczęszczają na zajęcia plastyczne, które odbywają się w MDK-u. Na jednych z nich instruktorka powiedziała, że akurat rozpoczyna się plener rzeźbiarski w zamkowych ruinach. Mogłyby tam pójść ze sztalugami i spróbować namalować jakieś okolicznościowe scenki. Dziewczęta i owszem poszły, ale widząc rzeźbiarzy przy pracy same chwyciły za dłuto, no i zaczęło się. Nowa pasja tak je wciągnęła, że nici z malarskich prac. Sztalugi i palety poszły w kąt, za to powstały pierwsze w ich życiu rzeźby.

- Teraz po plenerze najbardziej czuć obolałe nadgarstki - skarży się Marcelina. Ale to nic, uczestnictwo w tym artystycznym przedsięwzięciu tak ją wciągnęło, że za rok pojawi się tu z koleżankami na pewno.

DUŻE ZAINTERESOWANIE

Na plener przychodziły liczne szkolne wycieczki i inni indywidualni miłośnicy rzeźbiarstwa. To dobrze, gdyż nigdy nie jest za dużo obcowania ze sztuką, ale...

- Czasami widzów było aż za dużo - powiedział „Kurkowi” Michał Grzymysławski. Już, już miał wizję, jak wykonać konkretny detal swojego dzieła, gdy ktoś z odwiedzających plener zadawał mu jakieś mało istotne pytanie, kompletnie dekoncentrując artystę. No i trzeba było szukać natchnienia od nowa. Usuwając naddatek z ogromnych topolowych bali, rzeźbiarze posługiwali się nie tylko dłutami, ale przede wszystkim piłami łańcuchowymi. Palące słońce powodowało, że sprzęt mechaniczny odmawiał posłuszeństwa - przegrzewał się, a niektóre plastikowe części ulegały wręcz stopieniu.

Jak powiedział nam Mieczysław Wojtkowski, prace nad rzeźbami pod tak rozpalonym niebem przypominały bardziej uprawianie jakiegoś sportu ekstremalnego niż artystyczną robotę. Wszystko jednak wykonano w terminie i na czas, tak że w minioną sobotę bez żadnych przeszkód mogło odbyć się zamknięcie pleneru z udziałem władz miejskich. No i powstał problem. Nie było rzeźb - nie było kłopotu. Są rzeźby - jest ambaras, bo nie wiadomo co z nimi zrobić, to znaczy gdzie je teraz ustawić, aby nadały należytego uroku naszemu miastu. Czy postawić je w nowo powstającym parku nad małym jeziorem, czy może gdzieś u wjazdu do miasta. A może pozostawić w ruinach?

M. J. Plitt/Fot. M.J.Plitt