PECHOWA DECYZJA

Kilka dni przed świętami ulicą Przemysłową jechał mieszkaniec pobliskiego pounimowskiego bloku, ongiś hotelu robotniczego. Z racji bliskości zamieszkania przemieszcza się on tędy dość często, zwykle wykonując slalom między wysoko wyniesionymi ponad poziom drogi pokrywami studzienek kanalizacyjnych. Feralnego dnia zrobił jednak inaczej. Ponieważ z naprzeciwka zbliżał się inny pojazd nie zaryzykował omijania przeszkody z lewej strony, bo wpakowałby się na przeciwległy pas ruchu. Z kolei zjazd na prawo groził najechaniem na wysoko sterczącą kratkę wlotu od kanału deszczowego - fot. 1. Dlatego nasz Czytelnik, nie zmieniając toru jazdy, pojechał prosto, nad studzienką. Niestety, ta decyzja przyniosła opłakane skutki. Nie tylko bowiem zahaczył o przeszkodę miską olejową, która się wgniotła, ale i przy okazji uszkodził także filtr oleju.

Inwestycja na raty

- Teraz miska, olej i filtr są do wymiany - skarżył się „Kurkowi”. Po czym klnąc w żywy kamień, pomstował pod adresem władz miejskich, bo jego zdaniem opieszałość w realizacji tej inwestycji jest karygodna. Nasz pechowy rozmówca wskazał nam znak, który stoi na początku ulicy - fot. 2.

Pod żółtą trójkątną tarczą z wykrzyknikiem widać tabliczkę ze stosownym napisem.

- Skoro jest to teren budowy drogi, to powinni być gdzieś w pobliżu robotnicy, jakiś sprzęt mechaniczny, a tu dookoła pustki i nic się nie dzieje - żalił się „Kurkowi”. Faktycznie, nie zauważyliśmy w pobliżu śladu ni ludzi, ni maszyn. Przy okazji taka uwaga - wykrzyknik na znaku drogowym (fot. 2) oznacza inne niebezpieczeństwo, ale tak naprawdę nie wiadomo jakie, dopóki danego odcinka się nie pokona. Dlatego wydaje się, że dużo lepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie pod trójkątną tarczą zupełnie innej treści, wykaligrafowanej wielkimi kobyłami: uwaga na wysoko sterczące pokrywy studzienek kanalizacyjnych!

NIEWIDZIALNE ROBOTY I HUMUSOWANIE

Jak już wspomnieliśmy, ul. Przemysłowa jest terenem budowy, ale skoro wokół nie widać żadnych działań, wniosek nasuwa się jeden - prowadzone tutaj roboty mają charakter niewidzialny. Brzmi to komicznie, ale tak to, niestety, wygląda. Jak dowiadujemy się w Urzędzie Miejskim wykonawcą owych robót jest firma „Sanbud” z Olsztyna. Na razie nic nie robi, a podwykonawca, czyli miejscowy „Pudiz” zajmuje się humusowaniem, cokolwiek by to znaczyło. Istotnie, daleko od znaku z fot. 1, na przeciwnym krańcu ulicy Przemysłowej (od strony szosy na Wielbark) widać jednak jakichś ludzi i jedną koparko-spycharkę - fot. 3.

To pracuje pudizowska brygada, która zajmuje się wspomnianym wcześniej, tajemniczym humusowaniem. Według słownika branży budowlanej humusowanie to: zespół czynności przygotowujących powierzchnię gruntu do obudowy roślinnej, obejmujący dogęszczenie gruntu, rowkowanie, naniesienie ziemi urodzajnej z jej grabieniem (bronowaniem) i dogęszczeniem.

Przy czym, tak dla ścisłości dodajmy, że roboty te odbywają się nie tyle w bezpośrednim sąsiedztwie ulicy Przemysłowej, co bliżej ul. Pola. Dlaczego „Pudiz” zajmuje się jakimś tam humusowaniem, a nie kładzie upragnionego dywanika asfaltowego?

- Tę robotę moglibyśmy wykonać już w ubiegłym roku i wszyscy dawno zapomnieliby o problemie wystających studzienek - powiedział „Kurkowi” Rafał Jóźwik, kierownik budowy.

Chodzi o to, że firma ma takie, a nie inne terminy wykonawcze. Oddanie robót „pod klucz”, tj. wylanie właściwego dywanika asfaltowego oraz nasadzenie drzewek i mniejszej roślinności wyznaczono na dzień 30 maja bieżącego roku. Tak wynika z umów zawartych z Urzędem Miejskim. Cóż, ten dysponując ograniczonymi środkami finansowymi rozłożył całość wykonania zadania na poszczególne etapy (czytaj: lata), no i wskutek tego mamy to, co mamy. Od początku tej inwestycji, czyli fazy projektowej upłynęło już 4 lata! W końcu asfalt zostanie jednak położony, i to na pewno do 30 maja. Tak zapewniają wykonawcy, dodając, że dotąd nie zabrano się za nową nawierzchnię dlatego, bo bitumiczny dywanik można kłaść tylko wówczas, gdy panuje odpowiednia aura. Średnia temperatura dobowa musi wynosić co najmniej 10 oC.

Miejmy nadzieję, że tak ciepłe dni i ciepłe noce nadejdą zaraz po świętach.

SPOSÓB NA KAWKI

Ostatnio miasto zakupiło ciekawe urządzenie o nazwie BirdGard (technologia made in USA), którego nazwę można byłoby z angielskiego na nasze przetłumaczyć jako ptasia straż, czy też ptasia osłona. Zmyślne pudełeczko z elektroniką + wysokosprawne głośniki, do tego zasilacz lub zamiennie baterie kosztowały dość sporo, bo ok. 3000 zł - fot. 4. Po co to wszystko? Jak pamiętamy, w ubiegłym roku, zaraz po zachwytach związanych z otwarciem nowego parku nad małym jeziorem pojawiły się głosy krytyki dotyczące ławeczek. Oprócz tego, że część z nich została ustawiona tyłem do jeziora (jak zatem podziwiać fontannę i wodne ptactwo baraszkujące na toni), przede wszystkim chodziło o to, że choć nowiutkie i eleganckie, nie nadawały się do siedzenia z powodu... dobrze widocznego na fot. 5.

Po prostu ptactwo, a szczególnie kawki, które z upodobaniem obsiadały parkowe drzewa, mimochodem zdobiły ławeczki swoimi odchodami, czyniąc je niezdatnymi do użytku. Mało tego, bo to, co zdążyła danego dnia uprzątnąć służba porządkowa pojawiało się nazajutrz i tak w kółko. Człowiek w tej ptasiej batalii, wydawało się, stał na straconej pozycji. Teraz ma być inaczej, tak jak przedstawia to kolejne zdjęcie - fot 6. Magiczne pudełeczko (żółty otok) oraz głośniki (czerwony otok) zawieszone na wierzbie, która króluje w parku mają sprawić, że kawki opuszczą okoliczne drzewa w panicznym popłochu i już więcej nie nabroją, przynajmniej jeśli chodzi o ławeczki.

TESTY

Nie są to słowa rzucane na wiatr, bo w Polsce amerykański BirdGard testowany był m. in. przez Polską Akademię Nauk na rybnych stawach w Gołyszu, celem sprawdzenia, czy skutecznie płoszy ptactwo czyniące szkody w „rybostanie”. Próby przyniosły bardzo pozytywne efekty. Jak podaje na swojej stronie internetowej

dystrybutor, firma BirdControl: mewy, rybitwy oraz czaple po załączeniu urządzenia emitującego specjalnie dobrany zestaw dźwięków, oddaliły się od wód i przez godzinę nie wracały. Kiedy podjęły próbę powrotu, ponowne załączenie skutecznie je zniechęciło. Niestety

nie udało się wypłoszyć kormoranów. Cóż, w Szczytnie chodzi głównie o kawki, zatem źle by się działo, gdyby przy okazji urządzenie odstraszało mewy, kaczki, nury czy łabędzie pluskające się w pobliskim, małym jeziorze. Cała nadzieja w tym, że uda się dobrać taki zestaw dźwięków, który będzie płoszył tylko kawki. Możliwości urządzenia są bowiem naprawdę spore. „Kurek” słuchał tylko części dźwięków, jakie może wyemitować ów zakupiony przez miasto sprzęt i miał dosyć. Wszystkie były przenikliwe i nieprzyjemne także dla ludzkiego ucha. Na szczęście alarm nie będzie działał ciągle, a tylko w chwili pojawienia się kawek. Sprzęt udostępniła „Kurkowi” i pokrótce objaśniła zasady jego działania Anna Kuczyńska - referent z Urzędu Miejskiego.