„Kurek” ma swoich stałych czytelników nie tylko w Szczytnie i w okolicach, ale także dość daleko. Na przykład w Bydgoszczy, gdzie jest czytany w wersji internetowej nie tylko przez zamieszkałych tam emigrantów z Mazur, ale także przez przynajmniej jeszcze parę osób, o czym sam się niedawno przekonałem. Gdy wpadłem tam na kilkanaście godzin powitany zostałem od razu pytaniami o szczegóły dotyczące kuchni meksykańskiej, o której bydgoszczanie wyczytali właśnie w „Kurku”. Ale nie tylko meksykańskimi wspomnieniami zajmowaliśmy się w Bydgoszczy i w pobliskim Toruniu. Trzeba było też coś zjeść i to w miarę konkretnego, bo kuchnia pomorska do specjalnie lekkich nie należy. Chociaż…

Na wczesną kolację wpadliśmy do uroczej restauracyjnej piwnicy hoteliku „Petit Fleur” na toruńskiej starówce. Starówka ta jest zresztą chyba najbardziej atrakcyjnym w Polsce miejscem dla smakoszy i obżartuchów. Takiego nagromadzenia różnych restauracji, barów, i w ogóle knajpek nie ma nawet w Krakowie! Od superluksusowych po zwyczajne kebaby, pierogarnie i ostatni chyba bar mleczny, ten sam zresztą, w którym ratowałem się przed głodem jakichś czterdzieści (!) lat temu. Chwała wielkiemu (tak ok. 195 cm) Prezydentowi grodu Kopernika Michałowi Zaleskiemu, który chroni ten przybytek taniej kuchni przed zakusami różnych biznesmenów, gdyż bar mieści się dosłownie tuż przy Rynku Staromiejskim i dawno by już został zamieniony na np. siedzibę kolejnego banku czy coś równie smętnego. Pamięta bowiem pan Prezydent jakie cudowne buły z masłem i studenckie jajecznice tam pożeraliśmy.

Ale wracamy do piwnicy. Otóż akurat tam można zjeść dania naprawdę wykwintne jak np. lekki jak puch mus z homara, troszkę bardziej zawiesistą borowikową w figlarnych bułeczkach aż po niespodziewanie delikatną karkówkę z lanymi kluseczkami. Bajeczka. A do tego grał naprawdę przyzwoity duet jazzowy i przypomniały się dawne czasy, gdy sam cokolwiek dorabiałem występami po toruńskich knajpkach.

W Bydgoszczy natomiast podsunięto mi miejscową „Gazetę Pomorską”, która prowadzi konkurs dla miejscowych restauracji. Otóż kuchmistrze z tych lokali prezentują na łamach „Gazety” przepisy na swoje popisowe dania a czytelnicy je wykorzystują w domowej kuchni i dzielą się wrażeniami. Przy okazji zaś też pojawiają się tam wspomnienia kulinarne i przepisy na typowe dania pomorskie, a nawet konkretnie bydgoskie, jakie zapamiętałem też z dzieciństwa. Na przykład przepis na „dukane pyry z grochem i skrzyczkami”. No, kto z Państwa powie mi co to takiego? A danie jest bardzo proste, lubię je niezmiernie, tyle że ortodoksyjnego dietetyka może przyprawić o palpitację serca. Bo są to po prostu zwyczajne gotowane kartofle z przefasowanym grochem (przefasowany – to znaczy przetarty przez durszlak i pozbawiony łusek). Sporą łychę dukanych (ubitych tłuczkiem) ziemniaków kładziemy na talerz, dokładamy takąż łychę grochu a to wszystko polewamy tłuszczem z wytopionych na patelni skrzyczek (czyli skwarek) ze słoniny z cebulką. I obowiązkowo oczywiście zsiadłe mleko albo maślanka. Warto spróbować!

Albo inne danie, także proste i tanie, czyli kaszanka z cebulką po bydgosku. Na patelni też wytapiamy pokrojony w drobną kostkę boczek, dorzucamy takąż cebulkę, którą doprawiamy solą i pieprzem i dusimy na miękko. Gdzieś około pół kilo dobrej kaszanki kroimy w plasterki (razem z flaczkiem) i też dusimy na patelni– ale oddzielnie od cebuli. Na koniec na środku talerza układamy cebulkę i otaczamy kaszanką a następnie pochłaniamy z dodatkiem razowego chleba i może czegoś mocniejszego od wody mineralnej. O przepisach na popisowe danie bydgoskiej kuchni, jakim jest słynny eintopf już wspominać nie będę.

Wiesław Mądrzejowski